W grudniu br. miałem kolizję z samochodem ubezpieczonym w MTU (sprawca). Na drugi dzien zgłosiłem szkodę, po 3 dniach wpadł rzeczoznawca, porobił zdjęcia, wypełnił protokół - byłem gotowy, więc komplet dokumentów czekał, żeby nie przeciągać. Wstępnie stwierdził, że najprawdopodobniej będzie szkoda całkowita - wstepnie sie z nim zgodziłem widząc wrak. Zasięgnałem jezyka tu i tam, rozebrałem to co z przodu zostało, żeby wykazać szkody, które były miażdżące, skoro silnik ze skrzynia przesuneły ściane grodziową wraz z deską do wewnatrz pojazdu, podłuznice zgięte i słupki z odkształceniami (chyba banan z podwozia). Dzwonie do MTU i pytam o wstepna wycene... brak, nie oddano papierów do likwidatora... to zlecam wycene juz wurzony i od razu zamawiam 2 oględziny. Odbyły się... trzoche czasu mineło... dzwonie, jest wycena... Całka! Wartość pojazdu wg. MTU - 31.000 (wartość rynkowa - 39000), wartość wraku wg. MTU 16000 (wartosc wg. mechanika/blacharza powypadkowych - 7500), suma do wypłaty wg. MTU - 15000 (moja suma to - =31500!!!). Polecieli chłopaki po bandzie, bo nie dam sie tak wydymać!!! Kancelaria odszkodowawcza przejeła sprawę, za wycene bedzie teraz odpowiedzialny biegły rzeczoznawca z PZMOT-u, dodatkowo kieruje sprawe do rzecznika praw ubezpieczonych. Żeby mało tego było, to koleżkowie z MTU przeciagają już granice czasu - a za to lecą ustatawowe odsetki. Ide do konca az pod sąd, dla zasady!
Cena/Jakość
Obsługa klienta
Oferta